Zbrodnia w Stumilowym Lesie (albo: Kapitan Bolbao i Kangurzyca topielica) część I
Ebenezer Ruffin kroczył dziarsko leśną dróżką, nucąc sobie piosenkę o tym, o jakiej porze dnia jest mu w prosektorium najprzyjemniej. To właśnie od spokojnych nieboszczyków grabarz nauczył się afirmacji życia. Z charakterystycznym spokojem obserwował przyrodę, która ewidentnie nie przegapiła wiosennych okoliczności, rozkwitnąwszy tu i ówdzie w postaci przeróżnych kwiatów i ziół.
I tak w końcu zdechną – pomyślał Ruffin.
Powoli zza zarośli wyłaniała się żółtawa postać w czerwonym kubraczku, a obok niej wóz z rupieciami i stolik. Postura puchatej osoby w połączeniu ze słowami, jakie co jakiś czas wykrzykiwała, budziła skojarzenie ze stoiskiem na targu. Gryzło się z tym jednakowoż leśne otoczenie.
- Warzywa! Tym razem naprawdę świeże! – zareklamował głos.
Ebenezer zbliżył się do jegomościa, i obejrzał asortyment. Po chwili zaokrąglony niedźwiadek wydał kolejny komunikat:
- Ziemniaki! Pomidory! Szczypiorek! Może nie mam tych rzeczy, ale na pewno znajdziesz coś innego!
Ruffin przyjrzał się twarzy handlarza.
- Ty zapewne jesteś ten cały Kuba Puchaty. Słuchaj, szukam Henry’ego Bolbao. Gdzieś w pobliżu organizowany jest turniej szachowy, i tam powinienem go znaleźć. Nie wiesz może, w którą stronę mam skręcić?
- Czy mój stragan wygląda jak biuro informacji turystycznej? – wypalił tamten.
- Nie. Prawdę mówiąc, wygląda jak skradziony złom – odparł grabarz.
Puchatek obojętny na ripostę, wydał kolejny okrzyk:
- Inwestycja na przyszłość! Złoty talerz! Możesz go zakopać w ogródku i za tysiąc lat dzięki archeologii podwoi swą wartość!
Ebenezer podrapał się po głowie. Czuł, że nie będzie łatwo.
- Spieszę się. Masz może mapę? To by mi pomogło…
To zdecydowanie ożywiło sprzedawcę.
- Mam wszystko, co jest w stanie cię zainteresować. Chcesz mapę, mam mapę. Dwa dolary – orzekł.
Drogo – pomyślał Ruffin – ale nie mam czasu się targować. Włożył rękę do kieszeni, a jego zmrużona lewa powieka świadczyła o trudności, z jaką wyszukuje pieniędzy. W końcu wygrzebał odpowiedni nominał.
- Proszę.
Puchatek wyciągnął gdzieś spod stolika kawałek papieru tak prędko, że Ebenezer patrzył na niego przez moment jak na iluzjonistę. Ruffin wziął zakupiony produkt, i zrobił kilka kroków, rozwijając w drodze mapę. Zza pleców tymczasem znów rozbrzmiał głos grubaska:
- Kupujcie, kupujcie! Więcej kosztuje wynajem tego miejsca niż cała zawartość mojego interesu!
Klient się zatrzymał. Odwrócił się na pięcie, i powrócił dokładnie na miejsce, na którym przed chwilą stał ze zmrużoną powieką.
- Dałeś mi złą mapę.
- Jak to złą? – zdziwił się sprzedawca.
- To jest mapa Australii! – przedstawił rozwinięty papier ciut za blisko twarzy Puchatka.
- I w czym problem? Nie mówiłem, że to mapa Stumilowego Lasu. Powiedziałem, że sprzedam ci mapę, i sprzedałem ci mapę, nie rozumiem więc twojego zażalenia.
Ebenezer patrzył na niego oniemiały. W celu uspokojenia próbował policzyć do dziesięciu, ale skończył na trzech.
- Zamień mi ją na mapę Stumilowego Lasu, bardzo cię proszę – wyrzekł jak najuprzejmiej, jak tylko mógł, choć w jego głosie czuć było nutkę zniecierpliwienia.
Przyłapał się również na tym, iż przez chwilę widział swego interlokutora w jesionowej trumnie. Stanowiło to tak zwane skrzywienie zawodowe.
- Mam mapę Stumilowego Lasu z zaznaczonymi ciekawymi miejscami.
- Idealnie.
Ruffin chwycił papier w garść, nie martwiąc się o spowodowane w ten sposób zagięcia, i ruszył do przodu, jak wcześniej. Po chwili jednak znów był z powrotem, tym razem z kartką pełną czerwonych kulfonów.
- Co to ma być? Mapa? To wygląda jak kawałek papieru, na której ktoś ćwiczył rysowanie znaków zapytania!
- Znaki zapytania to ciekawe miejsca – wyjaśnił Puchatek.
- Ale na mapie nie ma mapy, tylko te durne symbole!
- Bo wszędzie są ciekawe miejsca! Cała natura, życie, nie uważasz, że otacza nas z każdej strony cud stworzenia?
- Chcę zwrotu pieniędzy.
- Teraz?! Gdy znasz lokalizację wszystkich ciekawych miejsc?!
Ożywioną dyskusję przerwały krzyki nieopodal. Obaj ruszyli sprawdzić, co się stało.
- Wreszcie ją złapałem! – zapiszczał różowy świniak ze strzelbą w ręce.
- Ratunku! – dało się słyszeć stłumiony głos gdzieś niedaleko.
- Ją? Przecież to głos Królika – zauważył Puchatek.
Prosiaczek podszedł do dziury w ziemi. W środku stał jego wysoki przyjaciel, prawidłowo zidentyfikowany przez misia.
- Żądam wyjaśnień – powiedział.
Prosiaczek zabezpieczył strzelbę.
- Zastawiłem pułapkę na łasicę, która ostatnio grasowała w pobliżu – wytłumaczył. – Nie sądziłem, że będziesz szedł akurat tędy.
Królik zamierzał coś powiedzieć, ale się powstrzymał. Westchnął.
- Pomóżcie mi stąd wyleźć.
Prosiak z pomocą Puchatka i Ruffina zaczął próbować wywlec Królika na powierzchnię.
- Jest za głęboka, potrzebujemy liny.
Puchatek potruchtał do straganu, i zaraz potem wrócił ze sznurem w ręce. Ruffin chwycił jeden koniec, i rzucił drugi Królikowi. Cała trójka poczęła wciągać trusia. Wkrótce jednak naprężona lina uległa pęknięciu, a Królik ponownie wylądował w dole.
- Czy wystawiłeś kiedyś na sprzedaż jakąś działającą rzecz?! – zawołał zbolały do Kubusia.
- Pobiegnę do siebie po linę, zaraz wracam! – krzyknął Prosiaczek, wbiegając w zarośla.
Minęło około dziesięciu minut, aż w końcu mały wieprzek powrócił zdyszany.
- Dobrze że świnie się nie pocą – skomentował grabarz.
Tym razem udało się wyciągnąć mieszkańca Stumilowego Lasu za jednym silnym pociągnięciem. Królik otrzepał się z brudu. Odruchowo spojrzał na rękę, lecz nie miał zegarka. Uwagę wszystkich przykuł dźwięk łamanego patyka. To zbliżał się Kłapouchy, mając nadzwyczaj wielkie oczy.
- Kangurzyca nie żyje – wyrzekł niskim głosem. – Utopiła się w rzece.
- W rzece…? – powtórzył jak echo Królik, zniżając głowę.
Ruffin spojrzał na wyciągniętego przed chwilą z dołu. Ten przez pewien moment milczał.
- Razem… z Prosiaczkiem… mieliśmy dzisiaj naprawić jej pralkę. Przez ostatnie dni prała w rzece.
Kłapouchy pokiwał powoli głową.
- Na brzegu leżała miska i przyrządy do prania.
***
Henry Bolbao był w cywilnym ubraniu. Szachową rozgrywkę z Panem Sową miała teraz zastąpić inna łamigłówka. Idąc wzdłuż górskiej ścieżki kapitan, jego przyjaciel Ebenezer Ruffin, Puchatek, Prosiaczek, Królik, Sowa i Kłapouchy zbliżali się do bogatej rezydencji nieboszczki.
- Była wdową. Jej syn zginął rozdeptany przez hefalumpy – objaśniał policjantowi Prosiaczek. – Cierpiała na OCD.
- Hefa-lumpy? To jacyś tutejsi żule? – zastanawiał się na głos Ruffin.
- To takie słonie – wytłumaczył mu Pan Sowa. – Żyją za północnym pasmem górskim.
- Wspomniałeś o OCD – rzucił kapitan.
- Tak, miała różne rytuały. Często myła ręce, sprzątała w domu, zawsze o stałych porach. Jak robot.
- Możliwe, że w ten sposób starała się stłumić depresyjne myśli – zasugerował Sowa.
- Czy podejmowała próby samobójcze?
- Nic o czymś takim nie wiemy.
Rzeka przepływała spokojnym nurtem, konstruując zawijas na zachodzie Stumilowego Lasu. Otoczenie byłoby niezwykle ciche, gdyby nie krzyczący widok topielicy. Zgodnie ze świadectwem Kłapouchego, na brzegu stała miska, tradycyjna kijanka do prania i kilka ubrań.
- Musiał to być impuls. Jeżeli ktoś chce utopić się w rzece, nie przychodzi tam z miską na pranie – zauważył Ruffin.
Grabarz wyciągał zwłoki na brzeg, podczas gdy Bolbao dokonywał oględzin miejsca.
- Z pewnością nie może być mowy o wypadku – konstatował. – Nie ma tu nawet kamienia, o który można by się było potknąć lub uderzyć. Samobójstwa natomiast bym nie odrzucał. Jak wspomniał Prosiaczek, Kangurzyca miała OCD. Przyniesienie przez nią miski z ubraniami mogło stanowić próbę konfrontacji z natrętnymi myślami. Czy ktoś ją dzisiaj widział żywą?
Nastała cisza.
- A wczoraj?
Wszyscy odpowiedzieli jeden po drugim:
- Ja.
- Ja.
- I ja.
- Ja też ją widziałem.
- Rozumiem. Prosiaczku, jeszcze w sprawie tego OCD… mówiłeś, że Kangurzyca prowadziła codzienne życie według schematu. W których godzinach prała?
- O czternastej – powiedział, i przytaknął mu Królik. – Jakieś pół godziny.
- Czyli czas śmierci to między 14:00 a 14:30 – skwitował Bolbao, i zapisał to sobie w notesiku. Brakowało mu teraz sierżanta Arnolda.
Gdy podniósł wzrok, miał przed sobą twarz grabarza.
- Miała to w zaciśniętej dłoni – wypowiedział Ruffin, trzymając w ręce zegarek.
Wzrok kapitana podążył instynktownie za spojrzeniami reszty. Królik wyglądał na zaskoczonego.
- To mój zegarek. To znaczy… był mój, zanim go wyrzuciłem.
Ebenezer miał minę pod tytułem „ten facet coś kręci”.
- Po co miałbyś wyrzucić zegarek? – zapytał.
- Bo się zepsuł. Kupiłem go od Puchatka.
Puchatek potwierdził.
- To prawda, sprzedałem mu go parę dni temu.
No tak, to wszystko wyjaśnia – pomyślał Ebenezer.
- Gdzie go wyrzuciłeś? – podjął rękawicę Bolbao.
- Nie pamiętam, gdzieś przy ścieżce. Szedłem przez las, i chciałem sprawdzić godzinę. Zegarek nie działał, zdenerwowałem się, i go wyrzuciłem.
Bolbao pogładził się po brodzie.
- Czy jest ktoś w stanie to potwierdzić?
Królik miał posępną minę, która wyręczała go z odpowiedzi na to pytanie.
- Może Kangurzyca go znalazła… - zaproponował nieśmiało Prosiaczek, ale po chwili dotarła do niego głupota tego ‘argumentu’. Wiedział bowiem, że kobieta rzadko opuszczała dom, a ze swoim OCD nie podniosłaby zabrudzonego przedmiotu z ziemi.
- Obecność zegarka w zaciśniętej dłoni zmienia postać sprawy. To morderstwo – ogłosił kapitan. – Ofiara, stawiając opór, zerwała zegarek z ręki sprawcy. Problematyczne jest to, kto chciałby założyć sobie na rękę znaleziony zegarek, który nie działa.
Królik zdecydowanie nie wyglądał na zadowolonego. Czuł, jak lądują na nim spojrzenia przyjaciół.
- Ktoś mnie próbuje w to wrobić! Czy myślicie, że byłbym tak głupi, żeby będąc mordercą zostawić zegarek na miejscu zbrodni?! Przecież znacie moją dokładność i dbałość o szczegóły! – mówił pod wpływem emocji.
Bolbao rzucił okiem na każdego z obecnych.
- Wszyscy omówimy to na spokojnie w domu Pana Sowy. Dołączymy do was z Ebenezerem, jak wykonamy niezbędne procedury. Ruffin zajmie się ciałem, ja obejrzę dom pani Kangurzycy.
Sowa ruszył w stronę swego domu, a za nim podążyła reszta. W końcu grabarz został sam z kapitanem i zwłokami, czyli dwoma nierozłącznymi towarzyszami swojej kariery zawodowej. Popatrzył na oddalającą się grupę, aby się upewnić, że nie usłyszą, co ma do powiedzenia, po czym wypalił:
- Ja na dobry początek aresztowałbym Puchatego.
- Kubusia? Dlaczego?
- Sprzedaje same rupiecie.
***
Przy sporych rozmiarów okrągłym stole siedzieli Kubuś Puchatek, Prosiaczek, Królik, Kłapouchy, Pan Sowa, Tygrys i Ebenezer Ruffin. Bolbao przechadzał się dookoła.
- Musimy to wszystko uporządkować. Kangurzyca mieszka… mieszkała na zachodzie, jedyna droga prowadząca do jej rezydencji to dobrze widoczna ścieżka na wzniesieniu. Znaleziona została martwa przez Kłapouchego około godziny 14:25. Jakieś pięć minut później powiedział o tym reszcie. Ofiara za życia prała w przybliżeniu od 14:00 do 14:30. Kłapouchy, co robiłeś na miejscu zbrodni?
Osioł uniósł brwi w zaskoczeniu.
- Ja? Spacerowałem sobie. Zawsze sobie spaceruję. Zauważyłem, że Kangurzycy nie ma przy rzece. Zdziwiłem się, bo o tej porze zawsze była. Ona działała jak w zegarku. Postanowiłem to sprawdzić, i… znalazłem ją martwą.
- Puchatku, gdzie dzisiaj byłeś?
Bolbao strzelał pytaniami w taki sposób, że nie wiadomo było, kogo następnego trafi.
- Robiłem w domu porządki, a potem poszedłem na handel…
- Ha! – wypalił Ruffin. – Czyli przyznajesz, że sprzedajesz rupiecie!
- Ebenezerze. – Zwrócił mu uwagę kapitan w tonie, w jakim zwykł zwracać się do swojego małego syna.
- Moją obecność mogą potwierdzić Prosiaczek i pan grabarz. I Królik. I Kłapouchy. Stałem przy straganie od 13:30.
- To prawda – powiedział Prosiaczek. – O 13:00 wyszedłem, żeby zapolować na łasicę. Byłem w pobliżu, Puchatek nie ruszał się z miejsca.
- Zaraz! – wystrzelił ponownie grabarz. – Kiedy Królik stał w dole, ty pobiegłeś po sznur. Nie było cię jakiś czas.
- Ile? Dziesięć minut?
Kapitan pokręcił głową.
- Nie dałby rady pobiec na zachód, utopić Kangurzycę, pobiec na wschód po sznur, i wrócić w tak krótkim czasie – powiedział, robiąc kolejne już okrążenie wokół stołu. – Tygrysie, podobno jesteś nauczycielem wuefu i uwielbiasz bieganie.
Tygrysek aż niemal podskoczył.
- Tak, biegam prawie każdego dnia. Po lesie, po pagórkach…
- Czy o 14:00 też biegałeś?
- Oczywiście!
Kłapouchy podniósł kopyto.
- Tak?
- Ja chciałem tylko powiedzieć, że widziałem biegnącego Tygrysa około godziny 12:00. Kierował się na północny wschód. Poszedłem ścieżką na wzniesieniu, więc wiem, że do czasu znalezienia przeze mnie Kangurzycy nie mógł wrócić. Po prostu nie widziałem go biegnącego z powrotem. A to jedyna droga.
Policjant, aby zaoszczędzić sobie zawrotów głowy, obchodził teraz stół w kierunku przeciwnym.
- Puchatek i Prosiaczek mieszkają na wschodzie, Tygrys na zachodzie niedaleko domu Kangurzycy, a Kłapouchy na południowym pagórku. Dobrze mówię? – pytał.
- Tak. Ja też mieszkam na wschodzie – dopowiedział Królik.
- Gdzie byłeś przed 14:00?
- Od samego rana pogłębiałem piwnicę.
- Ktoś może to potwierdzić?
- Ja mogę – oznajmił Prosiaczek. – Jestem sąsiadem Królika. Wali kilofem w ziemię od przedwczoraj. Przed pójściem polować zaszywałem dziury w skarpetkach, i walił cały czas. Potem wpadł w moją pułapkę.
- Dokąd zmierzałeś, Króliku? – nie przestawał zadawać pytań detektyw.
- Umówiliśmy się z Prosiaczkiem, że pójdziemy naprawić dzisiaj pralkę Kangurzycy. Która to mogła być godzina, 14:15? Nie wiem, bo nie miałem zegarka.
Ebenezer po raz kolejny wtrącił swoje trzy grosze:
- Niech zgadnę, tę pralkę sprzedał jej Puchatek?
Uwaga ta została zignorowana. Bolbao przystanął.
- Pan Sowa i ja siedzieliśmy tutaj i graliśmy w szachy. Cóż, wygląda na to, że każdy ma alibi. Każdy oprócz Kłapouchego.
Osiołek znów uniósł brwi.
- Po co miałbym mordować Kangurzycę? – zapytał.
- Właśnie. Motyw. Po co ktokolwiek chciałby ją zamordować? Przeszukując jej dom, znalazłem testament. Jak rozumiem, jest wam znany?
Mieszkańcy Stumilowego Lasu spojrzeli po sobie. Bolbao wyjął kartkę, i położył ją na stole. Każdy bacznie się jej przyglądał.
- Kłapouchy, przeczytać ci na głos? – zaoferował się Prosiaczek.
- Nie, z bliska widzę dobrze – odparł tamten.
Bolbao kontynuował:
- Jak widzicie, cały swój majątek przepisała Królikowi. Gdyby Królik nie mógł go jednak otrzymać, na przykład z powodu śmierci, wówczas przypadłby Tygrysowi. I znowuż, w razie niemożności odebrania go przez Tygrysa, trafiłby w ręce Prosiaczka. Potem wymieniony został Puchatek, następnie Pan Sowa.
- Łał – skomentował Ruffin. – O czymś takim jeszcze nie słyszałem.
- Z tego wynika, że jedyna osoba, która nie ma alibi, nie ma również motywu. Kłapouchy nie został w ogóle uwzględniony w testamencie – zwrócił uwagę Bolbao.
- Co teraz? – zapytał Ruffin.
- Nie wiem… muszę się zastanowić – powiedział policmajster, i usiadł w foteliku naprzeciw stolika do gry w szachy.
cdn.
Data dodania | 2022-08-20 13:19 |
Kategoria | Różne |
Autor | Sprytus |
O autorze Wszystkie opowiadania
Komentarze
(Komentarze mogą dodawać jedynie zalogowani użytkownicy)